Tajemniczy Dolny Śląsk, czyli legenda Złotego Pociągu

Dolny Śląsk jest jednym z najbardziej tajemniczych terenów. Wszystko przez działania prowadzone tutaj w czasie II wojny światowej. Ilość zagadek i zakopanych skarbów, pozostawionych tu przez Nazistów, przywraca niejednego badacza o bóle głowy.

TAK POWSTAJE LEGENDA

Od czasu do czasu, oprócz faktycznych znalezisk i dokumentów, możemy się natknąć na historię, która nie ma żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Dolny Śląsk również taką posiada – legendę Złotego Pociągu.
Dlaczego jest on tylko legendą? Ponieważ nikt nigdy nie był w stanie potwierdzić jego istnienia. Wiele osób jest jednak przekonanych, że gdzieś w okolicach Wałbrzycha, w podziemnym tunelu, Naziści schowali pociąg pełen niewyobrażalnych kosztowności, lub conajmniej wypełniony bronią i amunicją wszelkiego rodzaju.
Pociąg miał wyruszyć z Wrocławia i kierować się na Wałbrzych między listopadem 1944r., a końcem stycznia 1945r. Zawierał prawdopodobnie skradzione kosztowności, biżuterię i depozyty banku wrocławskiego. Ta informacja jest prawdopodobna, ze względu na rozporządzenie ówczesnego ministra finansów III Rzeszy – cała ludność Dolnego Śląska miała obowiązek zabezpieczyć swoje majątki w banku. Wszystko, co nadawało się do zrabowania, zostało zapakowane w metalowe skrzynie (źródła podają nawet liczbę 56 skrzyń), ważące 50 – 200kg. Transport nigdy nie dotarł do Wałbrzycha. Pociąg dojechał ponoć do Świebodzic i kierował się dalej, w pewnym momencie jednak zniknął. Wszelkie dokumenty i prace napisane na ten temat utrzymują, że był to 61km – 65km na trasie Wrocław – Wałbrzych. Po opuszczenie stacji w Świebodzicach niemiecka załoga została wymordowana i zastąpiona funkjonariuszami SS.

Historia złotego pociągu zaczęła się rozprzestrzeniać zaraz po zakończeniu wojny. Pierwsze wzmianki słyszano już w 1946r. Osobą, która zapoczątkowała pierwsze poszukiwania, był mieszkaniec Wałbrzycha, Tadeusz Słowikowski. Usłyszał on historię od człowieka nazwiskiem Schulz, którego kiedyś uratował przed napaścią ze strony dwóch innych ludzi. Zaraz po wojnie kilku Niemców pracowało na kolei wałbrzyskiej. Jeden z nich całkiem przypadkowo odkrył ukryte wejście do podziemnego tunelu, jednak z obawy o swoje życie nigdy nie przyznał się do znaleziska. Dopiero na łożu śmierci wyznał prawdę Schulzowi. Słowikowski postanowił rozpocząć własne śledztwo.
Władze zainteresowały się historią złotego pociągu w latach 70. Tadeusz Słowikowski został odwiedzony przez funkcjonariusza Służby Bezpieczeństwa, który domagał się oddania niemieckiej mapy z wytycznymi. Dokument trafił na biurko majora Stanisława Siorek, dowódcy Wydziału II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Nigdy nie rozwiązał on tajemnicy pociągu.

Po pewnym czasie Słowikowski wraz z kolegą Piotrem Kruszyńskim zaczęli ubiegać się o pozwolenie na rozpoczęcie prac terenowych na jednym z wałbrzyskich wzgórz, znajdujących się przy stacji Wałbrzych – Szczawienko. Pozwolenie otrzymano, prace rozpoczęto – złotego pociągu nie znaleziono. Słowikowski zaznaczył jednak, że nie można wykluczyć istnienia dwóch podziemnych tuneli. W czasie prac, w roku 2003, Tadeusz Słowikowski zaczął otrzymywać anonimowe pogróżki, mówiące o zamknięciu przedsięwzięcia.

O legendzie złotego pociągu ucichło, aż do 2015r., kiedy to Dolnośląska Grupa Badawcza ponownie „odkopała” temat. Na jej czele stoją Piotr Koper i Andreas Richter. Utrzymywali oni, że znaleźli pociąg; wskazali też dokładnie miejsce, gdzie rzekomo miał się znajdować tunel. Dodatkowe wystąpienie generalnego konserwatora zabytków, Piotra Żuchowskiego, nadało sprawie ogromnego rozgłosu. Okolice Wałbrzycha zapełniły się turystami, badaczami i prasą. Po miesiącach prac i walk z niepowodzeniami zapał turystów i dziennikarzy osłabł. Piotr Koper potrzebował wciąż nowych środków pienieżnych, a na te trzeba było czekać; były także wątpliwości, co do niezawodności georadaru, używanego do badania zbocza wzgórza. W efekcie końcowym lokalna prasa ogłosiła upadek legendy złotego pociągu. Prace grupy badawczej wciąż jednak trwają.

ZŁOTY POCIĄG – PRAWDA CZY MIT?

Złoty pociąg może faktycznie okazać się tylko legendą. Nieważne, jak bardzo chcemy jej wierzyć, nie posiadamy żadnych wiarygodnych zapisów potwierdzających istnienie ogromnego ładunku. Według Joanny Lamparskiej, wieloletniej badaczki i miłośniczki Dolnego Śląska oraz autorki wielu książek, pociąg ten nawet nie powinien istnieć. Twierdzi ona, że w tym czasie, gdy transport ponoć opuszczał Wrocław, Armia Czerwona była już w mieście, ponadto trasa kolejowa była zniszczona. Nie było więc możliwości, aby jakikolwiek pociąg opuścił stację. Ponadto, nie posiadamy żadnych dowodów na to, że wagony wypełnione kosztownościami faktycznie istniały. Według pisarki tak właśnie powstają legendy – ktoś coś widział, przekazał informację po latach, samemu nie wiedząc nawet, co było w pociągu. Lamparska zaznacza też, że przed samym przybyciem Rosjan, Niemcy ewakuowali wszystko co byli w stanie, więc naturalnie to wcale nie musiał być „ten” pociąg opuszczający stację, tylko zwykła kolejka.

PRAWDZIWA HISTORIA ZŁOTEGO POCIĄGU

Istnieje jednak prawdziwy Złoty Pociąg – węgierski. Wyjechał on z Budapesztu końcem kwietnia 1945r., a znaleziony został 11.05.1945r. w Tunelu Tauryjskim koło Bockstein w Austrii. Leżały w nim skrzynie wypełnione złotymi obrączkami, świecznikami, diamentami i biżuterią węgierskich Żydów, głównie wymordowanych w obozie Auschwitz. Znaleziono rónież ponad 1200 cennych dzieł sztuki. To był prawdziwy złoty pociąg. Nasz, dolnośląski, prawdopodobnie okaże się któregoś dnia jedynie legendą. Póki co po dziś dzień prowadzone są badania wzgórza i poszukiwania. Wciąż istnieją ludzie, jak Tadeusz Słowikowski, którzy szczerze wierzą w istnienie zagadkowego transportu. Sam Słowikowski nigdy nie liczył na sztaby złota i diamenty – szukał amunicji i broni. Kto wie, może złoty pociąg faktycznie stoi, gdzieś głęboko w górach, zakopany i niewidoczny nawet dla georadarów?