Ruiny zamku w Ogrodzieńcu stanowią dziś jeden z charakterystycznych zabytków Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Posępne ruiny na tle malowniczego krajobrazu pobudzały wyobraźnię niejednego fana historii, fortyfikacji czy też eksperta od filmowej scenografii… Tak, tak, to właśnie w Ogrodzieńcu Netflix kręcił sceny do „Wiedźmina”! Ogrodzieniec fascynuje także miłośników legend i zjawisk paranormalnych. A to za sprawą legendy o czarnym psie.
Zamek Ogrodzieniec został wzniesiony na przełomie XIV i XV wieku przez ród Włodków Sulimczyków. Umiejscowiono go na najwyższym okolicznym wzniesieniu – Górze Zamkowej (515,5 m. n. p. n.). Jest to miejsce wprost idealne dla warowni! Osłonięte z trzech stron wysokimi skałami, które wystarczyło zamknąć dobudową kamiennego muru. Sam wjazd nie jest prosty i również przebiega w szczelinie pomiędzy jedną i drugą skałą. Strzeżcie się, najeźdźcy!
Z rąk do rąk
W 1470 roku Sulimowie sprzedali zamek braciom Ibramowi i Piotrowi Salomonowiczom. Długi jednak nie władali zamkiem i szybko sprzedali go Janowi Feliksowi Rzeszowskiemu. Zamek przechodził z rąk do rąk, często zmieniając właścicieli. Szczególną kartę w historii zamczyska zapisał Stanisław Warszycki, który nabył go w XVII wieku.
Stanisław Warszycki znany jest na kartach historii jako gorliwy patriota, który brał czynny udział w walkach ze Szwedami u boku Jana Kazimierza, broniąc – między innymi – Częstochowy. Niestety, choć trudno odmówić mu zasług dla Ojczyzny, to uchodził on za nieposkromionego okrutnika. Jego zamiłowania do tortur i znęcania się nad słabszymi były dobrze znane w okolicy…
Żywcem zabrany do piekła
Warszycki potrafił okrutnie karać słabszych od siebie za najmniejsze i najbardziej błahe przewinienia. Zadawanie bólu i cierpienia sprawiało mu radość. Być może czuł władzę i siłę, chełpiąc się bezradnością swoich ofiar. Mówi się, ze najbardziej okrutny był dla swoich żon – a miał ich kilka, bo często zostawał wdowcem. Jak się możecie domyślać – sam je mordował.
Swoje żony nierzadko chłostał na oczach poddanych, a jedną z nich zamurował w zamku żywcem. A gdy w murach jeszcze rozlegały się jej błagalne jęki, Warszycki tę część zamczyska polecił wysadzić na oczach wszystkich oddanych.
Legenda mówi o tym, że za swoje winy i okrucieństwo Warszycki został jeszcze za życia zabrany do piekła przed diabła. Nie mógł jednak przeboleć, że na terenie zamku pozostawił swoje ukryte skarby. Dlatego raz po raz, wraca do Ogrodzieńca nocą w postaci wielkiego czarnego psa, skutego olbrzymi, brzęczącym łańcuchem…