Nikt nie przypuszczał, że uczestnicy studenckiej wyprawy w góry Uralu poniosą śmierć. Śmierć, która wstrząsnęła nie tylko całym Związkiem Radzieckim, ale i resztą świata, ze względu na tajemnicze okoliczności zdarzenia. Historia grupy przewodzonej przez Igora Diatłowa budzi emocje do dziś. Bo do dziś nie udało się jej racjonalnie wyjaśnić.
Był to styczeń 1959 roku. 9-osobowa grupa złożona ze studentów i absolwentów Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Świerdłowsku (Jekaterynburg) wyruszyła na zimową wyprawę w góry Uralu. Chcieli zdobyć szczyt Otorten. Wszyscy byli właściwie przygotowani i wiedzieli, co może ich czekać zimą w górskim terenie. A przynajmniej tak tylko im się wydawało…
„Martwa góra”, czyli złowieszcze proroctwo
Wyprawa, rozpoczęta 8 stycznia 1959 roku przez pierwsze tygodnie przebiegała bez większych zakłóceń. Wiadomo, że 1 lutego członkowie ekspedycji dotarli na zbocze góry „Chołtaczachl”. Nazwa ta, w języku miejscowego ludu – Mansów – oznacza „Martwą Górę”. I choć ekipa pierwotnie planowała ominąć wzniesienie, to wskutek pogarszającej się pogody zdecydowała się na rozbić biwak na jej zboczu. To, co stało się później do tej pory owiane jest tajemnicą.
Ekipa Diatłowa miała osiągnąć cel swojej ekspedycji najpóźniej 12 lutego. Gdy tak się nie stało, bliscy i przyjaciele uczestników wyprawy wszczęli akcję poszukiwawczą. Kilka tygodni później odnaleźli oni ciała uczestników wyprawy. Próbowali również pobieżnie odtworzyć bieg wydarzeń. Choć pytań nadal pozostaje więcej, niż odpowiedzi.
Tragedia bez wyjaśnienia
Z tego, co udało się ustalić na podstawie śladów, członkowie ekspedycji nagle opuścili namiot. O panice świadczyły wszelkie ślady. Namiot rozcięto nożem od wewnątrz, a członkowie ekspedycji byli częściowo rozebrani – wybiegli z namiotu boso lub z jednym butem, choć temperatura wynosiła kilkanaście stopni na minusie. Ślady stóp wskazywały, że ekipa udała się z namiotu w kierunku krawędzi lasu, oddalonej o około 500 m. Rosnący na granicy lasu cedr miał obłamane gałęzie na wysokości 4 metrów. Na korze znajdowały się ślady krwi i tkanek miękkich. Pod drzewem rozpalono ognisko. Część z ofiar, z niewyjaśnionych powodów, ścięła nożem około 20 drzewek iglastych. Następnie zaciągnęła je po ziemi do jaru, położonego w głębi lasu.
Ciała uczestników wyprawy leżały pod cedrem, pomiędzy lasem i namiotem oraz we wspomnianym jarze. Część zmarła z hipotermii, a część miała rany kłute, wielokrotne złamania żeber oraz urazy czaszki.
Do tej pory nieznane są przyczyny tragedii. Pełne nieprawidłowości śledztwo władze radzieckie utajniły na 50 lat. Zafascynowani sprawą ludzie zaczęli snuć wiele teorii. Także tych spiskowych! Mówią one o tajnym działaniach wojskowych czy też wrogim ataku Mansów. Pasjonaci snują nawet hipotezy o przyczynach paranormalnych!
W sierpniu 2018 roku Prokuratura Obwodu Swierdłowskiego wznowiła śledztwo w sprawie. Przełęcz, leżąca nieopodal miejsca tragedii została nazwana od nazwiska kierownika tragicznej ekspedycji.